Głupia, gruba i brzydka księżniczka czeka na księcia

Po obfitym marcu i miernym kwietniu, kiedy to nastąpił wysp moich tekstów prozatorskich czy to też lirycznych, w każdym razie autorskich obnażających moją duszę. Moje, moje, wszystko moje. W każdym razie - w maju, po seriach powodzi, przyszła susza. Susza poetycka, susza pisarska, susza dnia następnego, susza, której pragnienia ziemskość nie gasi. 

          Sterta prania niedoczekana.

Stojąc u progu licealnego świata, analizuję ostatni czas. Brzmi tak (boję użyć się tego słowa) klasycznie? stereotypowo? zwyczajnie? nudno? błaho? O zgrozo! Nijako. Poczucie społecznego wymagania prawa jazdy, wykształcenia średniego zakończonego zdaną maturą - done. Co prawda z owym egzaminem dojrzałości nie doszliśmy, ale finiszujemy. Nie wiem dokładnie, czy to ten moment, gdy ręka z pędem uderza w czoło, czy też pistolet wystrzeliwuje w kość ciemieniową, ale najzwyczajniej zwyczajność przestała mnie zadowalać. Marna szarość przemijającej codzienności definiuje minione miesiące. Przebłyski pozornych wysiłków i uśmiechów przygniecione zagubieniem.

Jak zjeść te lody?

Bo ona jest głupia, gruba i brzydka, a ja tylko gruba i brzydka. Mając się za <tutaj seria przymiotników nacechowanych skrajnie pozytywnie>, ciężko zejść z urojonej hiperboli do pieprznego profanum. Niestety serce umarło w walce z rozsądkiem. Okupiło wygraną własną śmiercią, w konsekwencji czego zostałam pozbawiona funkcjonalności dwóch całkiem przydatnych narządów.

Polska - ojczyzna smerfów marud. Nic więc dziwnego, że Patka marzy o wyjeździe, bo nie lubi tutaj ludzi. Zawsze lubiłam ludzi. Ludzie określali to, kim jestem i kim chcę być. Nie znoszę ich. Was. Chyba. Kłamliwa nuta w "lubię Cię". Już sama siebie przestałam lubić. Nie tyle zanudzam, co zamarudzam siebie ostatecznie. I nie zamierzam zapewne z tym nic zrobić. Ble na rzeczywistość. Jestem choć trochę nihilistyczna? Z nadzieją.

Siebie. Się. Sama. Własna. Moje.

Ogólnie rzecz ujmując, problem tkwi w przeogromnym niezdecydowaniu. Na drodze tangensa stoi nieskończona asymptota. Ale jak to taki przewidywalny, skaczący tanges może pozwolić sobie na pominięcie owej asymptoty. Takie bezczeszczenie matematycznej równowagi się nie godzi. π, 2π... Tak po prostu ominąć 1,5 π. Jak to? Na wykresie? W zbiorze liczb rzeczywistych? Czy 0,5π+k jest w czymś gorsze?




Ogólnie rzecz ujmując, problem tkwi także w przeogromnym komplikowaniu wszystkiego.

- Syzyfie, odpocznij. - mówi Zeus
- Nie, nie. Jeszcze raz wtoczę ten kamień.

Ostatnio czytałam artykuł o Dodzie, która rzuciła się na swojego chłopaka z nożem. Podobno większość jej związków zakończyła się przez nieustanne, rzekomo bezpodstawne awantury. Mimo to jako utożsamienie nie tylko funkcji trygonometrycznych, ale także chodzącej dramatyczności, nie uważam ekscentrycznych wybuchów za bezpodstawne. To z miłości. Dyskretnie pominę fakt, że o Dorotce przeczytałam na pudelku, którego porzuciłam jakiś czas  temu na rzecz portali politycznych. Jednak po wyborczym dnie i zakupie gazet, odcięłam się od lisiego gadania i powróciłam do hot plotek o tym, kto tym razem pokazał cycka. 

Czy romantycy nie ratują świata? Jak to dziś sprytnie (jak lis?) określiłam - z dobroci serca przepełnionego chęcią prometejskiego działania uczę Was, jak nie żyć, by żyło się lepiej. Chełpiący się przykład autodestrukcji przez błądzenia w arkadyjskim urojeniu. Głębia poczucia ikaryjskości. Tutaj przypomnij sobie, jak parę linijek wcześniej wspominałam, że to ona jest głupia, brzydka i gruba, a ja tylko gruba i brzydka. To tylko marna próba udowodnienia, że należę do zaszczytnego grona ludzi inteligentnych ponadprzeciętnie. Nawet nie mam wzoru.

Powracając do clou rozważań... Czy skrajna ekscentryczność nasycona ekstrawagancją może być powodem życiowych nieszczęść? Dlaczego znajomi, ukryci pod zgrabnym określeniem społeczeństwo, lekko mówiąc, nie uważają emocjonalnej niestabilności za zaletę? Czy brak jakichkolwiek działań, by pozbyć się największych wad, tłumacząc się stwierdzeniem: natury nie oszukasz, naprawdę prowadzi do klęsk, przy których nawet żywiołowe wymiękają? Czujesz, że twoja siła drzemie w tym, co kochając, się nienawidzi?

Lepiej, gdybyś nawet się nie starał odpowiedzieć na powyższe pytania.

Czekam. Czekam na księcia. Księcia, który zsiądzie z rumaka i powie, że pragnie do końca swoich dnia budzić się z nutą niepewności, kiedy nieprzewidywalność przybierze czystą formę furii, by zaraz potem móc oddać się namiętnością czy też prowadzić dysputę filozoficzną. Czekam na księcia, który, gdy już zsiądzie z rumaka i poczeka chwilę, nie powie, że jestem istotą nie do wytrzymania, po czym obróci się, by uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie, nie, nie. Takich książąt już nie chcemy. Panowie, wytrzymuję ze sobą już dziewiętnaście lat i póki co do samobójstwa nie doprowadziłam. Nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Mój świat, moje kredki. Wezmę dwie i idę namalować wyczekiwanego księcia.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...