Polifoniczne pisarstwo, pomnik cierpienia i odwagi w naszych czasach wie Pan?

/spóźniona o Festiwalu Conrada, Swietłanie Aleksijewicz i Wiesławie Myśliwskim/

Organizatorom 7. Festiwalu Conrada udało się. Udało się zaprosić niemal dwustu gości w tym świeżo upieczoną noblistkę Swietłanę Aleksijewicz, dzięki czemu wykazali się ogromnym przeczuciem, co do jej wygranej. Udało się zorganizować sto wydarzeń kulturalnych, które po raz kolejny pokazały, że Kraków zasługuje na miano Miasta Literatury. Wreszcie - udało się zachęcić kilkanaście tysięcy osób do uczestnictwa w Festiwalu. Jednak czy to wystarczy, by można mówić o tym, że kolejna edycja udała się dobrze? Dobrze to dosyć potoczne, by nie powiedzieć, że wręcz banalne określenie. Dobrze poinformowani uczestnicy przybywali licznie na dobrze zorganizowane spotkania z dobrze dobranymi gośćmi. Na pierwszy rzut oka krakowski Festiwal zdaje się być niemal doskonałym, jednak za wiele tej dobroci. Fakt – goście byli śmietanką polskiej i zagranicznej literatury, szczególnie, gdy z Festiwalem Conrada połączymy coroczne Krakowskie Targi Książki. Dzięki tym wydarzeniom organizatorzy sprowadzili do miasta rzesze fanów współczesnego pisarstwa.


Sale pękają w szwach. Właśnie. Pękają. Pękają od nadmiaru ludzi czy też raczej niedomiaru miejsca. O ile na spotkanie z noblistką trzeba zaopatrzyć się w bilet, o tyle na spotkanie chociażby z Wiesławem Myśliwskim – nie. Dzięki temu, czy raczej przez to, dwadzieścia minut przed rozpoczęciem wielu wydarzeń uda się usiąść co najwyżej na ziemi, rezygnując tym samym z wygody i skazując się na lekkie duszności. Znacznie gorzej, gdy na wyczekiwane spotkanie biegniesz zaraz po pracy czy też wykładzie i wpadasz z impetem do sali w ostatniej minucie. Na wolne siedzące miejsce nie licz, na wolne i stojące – również. Kierujesz się do drugiego pomieszczenia, rezygnując nie tylko z wygody i swobodnego oddychania, ale także z widoku. Jak się okazuje nie tylko to ci zostaje zabrane, ale także możliwości słuchowe. Sterczysz w drzwiach między salą z tłumaczeniem symultanicznym na język angielski a salą właściwą numer dwa. Gubisz się w słowach autora i tłumacza, stajesz na palcach, łudząc się, że zobaczysz guru współczesnej literatury. W końcu się poddajesz. Podpierasz framugę. Już nie jest tak niewygodnie. Przyzwyczajasz się do możliwości audiowizualnych, zamykasz oczy i wsłuchujesz się. Łapiesz każde słowo niczym dziecko pierwsze płatki śniegu na język. Czerpiesz całym sobą z tego spotkania. W końcu nie na co dzień masz okazję doświadczać kultury wyższej. Obcujesz z literatem, który w tym momencie jest tu dla ciebie i chce się podzielić z tobą kawałkiem swojego geniuszu. Jeśli znalazłeś się na spotkaniu z jednym ze swoich ulubionych autorów, najprawdopodobniej minęło ono w mgnieniu oka. Zostajesz więc chwilę dłużej, by wyczekiwać w kolejce po autograf na lekko zniszczonym przez wielokrotne czytania egzemplarzu książki.

Mimo wielu trudności, które musiałeś przezwyciężyć tego dnia, wychodzisz zadowolony. Jednak tutaj pojawia się pytanie - czy nie dało by się być bardziej zadowolonym? Mogłeś siedzieć, patrzeć i słyszeć bez problemu. Przecież wiedziałeś, że na spotkanie z czołowymi polskimi pisarzami zjawią się niemałe tłumy, organizatorzy zapewne wiedzieli to także. Dlaczego więc nie uniknęli przepełnienia sali kolejny rok z rzędu? Zastanawiałam się, czemu nie przenieść by spotkań z Wiesławem Myśliwskim czy Olgą Tokarczuk do większej przestrzeni, chociażby którejś z licznych sal wykładowych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z pewnością polepszyłoby to odbiór i zagwarantowało wygodę. Jednak nie ona jest kluczowa. Spotkania w ciasnych pomieszczeniach sprzyjają intymności, która wytwarza się między pisarzem a uczestnikiem festiwalu. Przez ułamki chwil masz wrażenie, że twój ukochany autor jest tu tylko i wyłącznie dla ciebie, nawet gdy podpierasz ścianę dwie sale dalej. Wiele ze spraw technicznych można by poprawić, żeby festiwal był jeszcze lepszy, ale to nie one przecież, a znakomici literaci przyciągają co roku do Krakowa rzesze miłośników czytelnictwa. A doboru pisarzy organizatorom nie można zarzucić.

Niewątpliwie wielką wygraną 7. Conrad Festivalu jest Swietłana Aleksijewicz – świeżo upieczona noblistka, której twórczość jest żywym dowodem na coraz to większe docenianie literatury faktu. Jej polifoniczne reportaże uznawane na całym świecie w końcu doczekały się nagrody najwyższej. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest ona przyznana głównie z politycznych pobudek, tak politycznych jak polityczne są książki Swietłany, jak polityczne są jej wypowiedzi. Udając się na spotkania autorskie z literatami, oczekujesz głównie rozmowy o literaturze. Oczywiście są one przeplatane rozmowami o życiu, dzieciństwie, poglądach, planach na przyszłość… W tym wypadku literatura była głównie łączona z polityką, czego też można było się spodziewać, chociaż momentami miałam, niestety, wrażenie, że to spotkanie polityczne urozmaicone dla rozrywki literaturą. Nie byłoby to irytujące, gdyby nie przyjęło formy agitacji. Osobiście z polityką jestem za pan brat, więc chętnie wsłuchiwałam się w te fragmenty, jednak pod koniec spotkania stawało się to nużące. A może po prostu byłam niewyspana. Aleksijewicz poruszyła szereg ważnych dla postradzieckich obywateli państw Europy Wschodniej tematów. Jak stwierdziła: „Piszę o tym, o czym nie należy pisać. Mówię o tym, o czym nie należy mówić.”. Na Zachodzie Putin i Łukaszenka kojarzeni są źle, więc stereotypowo Rosja i Białoruś również. Nieprzewidywalni oprawcy, którzy czyhają na potknięcie się Europy. Rogi wschodnim szatanom dodaje obecna sytuacja na Ukrainie, która chciała się wyzwolić spod skrzydeł upadłego anioła. Myśląc o wschodzie, myślimy o jego władzach, rzadko zaś zwracając uwagę na mieszkańców, a nawet, gdy się na nich skupiamy, nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Noblistka przedstawia nam szereg postaci homo sovieticus, przez co przybliża nam losy przeciętnego Białorusina czy też Rosjanina. Zaczynamy rozumieć, w jak tragicznej sytuacji się znajdują, jak tragiczne piętno odcisnęła na nich wojna, która nie daje o sobie zapomnieć nawet do tej pory. Terror i apodyktyczna władza nie ustały, tylko przybrały inne nazwy. Oczywiście zdjęcie klapek z oczu czytelnikom Swietłany Aleksijewicz nie podoba się władzom. Przecież nikt nie lubi być namiętnie krytykowany. Toteż ani Putinowi ani Łukaszence nie odpowiada rosnąca sława tegorocznej noblistki, która otwarcie stoi w opozycji. Prawdziwa patriotka można by rzec. Można? Dlaczego więc Białorusinka nie potrafi posługiwać się językiem białoruskim? Dlaczego podkreśla nieudolność własnego kraju i jego uzależnienie od Rosji przy jednoczesnym stawianiu siebie dzięki swojej świadomości i obyciu w świecie ponad? Nawet jej opozycyjność pozostawia wiele do życzenia. Aleksijewicz wielokrotnie podkreślała ogromne poparcie, jakim cieszy się Łukaszenka na Białorusi. Opozycjonistka, która dąży do przychylności władzy? Grunt to dobry PR, a ten noblistka ma ostatnio wyśmienity. A prywatnie? Może jest po prostu sprytniejsza niż myślimy i robi to, co ludzie, którzy żyją długo i szczęśliwie – dba o siebie.

Niewątpliwie na spotkaniu z noblistką obowiązywało nieustanne skupienie – popołudniowy wysiłek umysłowy. Moje szare komórki po nim wymagały relaksu. Szybka przerwa na batona i wysokokaloryczny napój, uporządkowanie myśli przy samotnym papierosie by w końcu udać się na spotkanie z Wiesławem Myśliwskim. Nie ukrywam, że tego wydarzenia wyczekiwałam najbardziej. Zauroczona pisarzem od paru lat już rano wzięłam egzemplarz Ostatniego Rozdania i z ogromnym uśmiechem udałam się do Pałacu pod Baranami. Błogi relaks, podczas którego mogłam chłonąć każde słowo padające z ust ukochanego Myśliwskiego. Literat dał się poznać jako ciepły, uroczy starszy pan, któremu nie można odmówić inteligencji i błyskotliwości. O sobie i swojej twórczości opowiada z dystansem i nutą ironii. Bądź co bądź nie każdego stać na wyznanie, że po każdej ukończonej powieści nienawidzi pisania i nie jest w stanie przeczytać żadnej ze swoich książek. Oczywiście nie mamy pewności, czy to nie poza autora. Sama chętnie wczytuje się we własne teksty, zachwycając się swoimi umiejętnościami. Z Myśliwskim nie mogę się przecież równać, a jest on świadomy swojego geniuszu. Jak sam mawia, gdy pojawi się pierwsze zdanie, które ma potencję, ma książkę. Lata doświadczenia pozwalają mu na takie stwierdzenia, a nam – czytelnikom - na zdanie, iż wszystko, co wyjdzie spod jego ręki, okaże się ogólnopolskim sukcesem.

Po tak owocnym dniu nadszedł czas na filiżankę gorącej herbaty i lekturę, w której w pełni można zatonąć, zapominając o minionych spotkaniach autorskich. Jednak czy nie taki jest cel festiwali literackich?



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...