Francis, czyli o politycznym świecie House of Cards

/Uwaga! Akapity trzeci i czwarty zawierają niewielką ilość spoilerów, które nakreślają ogólnie dwa z wielu wątków trzeciego sezonu./

Polityka zawsze jest brudna, nawet w pozornie czystych, sprawiedliwych i dobrych przystaniach. Przepełniona zakurzonymi zakamarkami i ciemnymi piwnicami. Bycie lwem to za mało. Musisz być lisem, wężem i hieną, jeśli chcesz przetrwać.


Gdy Frank na mnie patrzy, czuję się naga i bezbronna. Nie w ten przyjemny sposób nagości przed ukochanym, czy nawet lekko krępującym przed bratem czy rodzicem, tylko ten najgorszy, odrażający, który druzgocze twoją psychikę. Stoję naga i bezbronna przed oprawcą, który z ogromną satysfakcją wymachuje przed moim obliczem nożem. Wiem, że krzyku i tak nikt nie usłyszy, a ostrze to najmniejszy problem. Co gorsza nie mogę okazać słabości. Każda kropla wody z solą spływająca po policzku tylko przybliża klęskę, która i tak jest nieuchronna. To on decyduje, kiedy umierasz, jesz, oddychasz, jak żyjesz, z kim sypiasz, co nosisz.

Underwood tracie nieco pazura, Clarie traci nieco pazura. Razem są kulą, która zmiażdży każdego przeciwnika. Co jeśli konstrukcja zacznie się sypać? Pierwszej Damie narastają ambicje, które rozbudzą od dawna kotłujące się żale. Prezydent dalej bezwzględny, zacznie gubić zdroworozsądkową wizję świata i nieomylny osąd. Stopniowo zapomina, że jego największą siłą jest żona. Clarie w tym sezonie zdecydowanie przyćmiewa męża. W wyborach w 2016 głosujemy na nią, nie na niego. A co gdyby odeszła? Konflikt na linii Underwoodów jest niewątpliwie ciekawym wątkiem, który czasami niestety przyćmiewa polityczne spory spadające na drugi plan.

Serial nadaj zaskakuje i wstrzykuje nam dużą dawkę emocji, wrażeń, zwrotów akcji, agresji, brutalności, czyli tego, co kochaliśmy w nim najbardziej. Seks, przemoc i polityka przerodziły się w przemoc i politykę. Nadal brudną, bezwzględną i okrutną. Na horyzoncie pojawia się nadzieja - Dunabr. Iskierka dobroci, sprawiedliwości, ostoja dla znużonych układami bezwzględnej polityki. Uczciwa, która wbrew własnym przekonaniom będzie musiała sięgnąć po brudne karty, by wejść do gry.

Gry, która coraz bardziej staje się przewidywalna. Ręka, która sięga do klamki drzwi, za którymi czyha jawne niebezpieczeństwo. Głośny pisk: "Nie rób tego!", nawet jeśli wiesz, że zrobi. Emocje niczym z dennego horroru. Fakt, może to przez moją ponadprzeciętną inteligencję i zalążki intuicji, ale sezon niestety odbiega od reszty. Ciarki ogarniają ciało, tylko podczas spojrzeń Franka, a ich jest znacząco mniej niż w poprzednich seriach. Serial nadal gra na emocjach i trzyma w napięciu, ale linia zostaje nieco popuszczona. Niestety zbyt zauważalnie.

Ostatnie odcinki są niemal majstersztykiem, Widzimy Kevina, którego pokochaliśmy i którego znów boimy się, jak nigdy. Wytrwać do nich na pewno warto tym bardziej, że zakończenie wywołuje chęć natychmiastowego zobaczenia sezonu czwartego. House of Cards nadal zaliczam do jednej z moich ulubionych produkcji małego ekranu. Mam nadzieję, że trójka jest tylko zapowiedzią ostatecznego huraganu.

Teraz czas poświęcić się innym postacią. Uciekam do Pearson Specter Litt.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...