Ostatnimi czasy doceniłam ołówki.
Kiedyś nie lubiłam tego narzędzia. Przy jego zetknięciu z papierem więdły mi uszy. Brzmiał skrzekotem. Nieprzyjemnie drapał białe strony, nad często marząc je nikomu nie potrzebnym, grafitowym bonusem. O ile jego użycie do mniej lub bardziej artystycznie zaawansowanych prac zdołałam zrozumieć, o tyle jego przydatności do pisania nie potrafiłam pojąć. Wolałam jego trwalsze kuzynostwo - pióra i długopisy. Brzydziła mnie słabość lekko szarawej kreski, jej nijakość, kruchość i nikłość. Głowiłam się, dlaczego nie stworzono cyrkli atramentowych. Niebieskie kółka znacznie lepiej prezentowały się w matematycznym zeszycie niż te okropne bledziuchy. Słowa zapisane ołówkiem, zdawały się być mniej ważne, by nie rzec - wręcz nieprawdziwe. Ołówek tworzył obłudną rzeczywistość, do której nie chciałam przynależeć.
Któregoś dnia dostałam go.
Szary z szarą otoczką. I gumką. Bez zaznaczonej twardości. Firmy "daję, by się rozreklamować'. Darmowy. Sprawdzałam na nim twardość zębów. Nie miał szans.
Szary z szarą otoczką. I gumką. Bez zaznaczonej twardości. Firmy "daję, by się rozreklamować'. Darmowy. Sprawdzałam na nim twardość zębów. Nie miał szans.
Zmaltretowany leżał na biurku wśród wypisanych długopisów, wysuszonych pisaków i zapisanych kartek. Stos bezużyteczności.
Chciałam się do ciebie odezwać trwalej niż w powietrze, lecz dalej tak, byś nie widział, że mówię. A mówię stale. Napisałam niewysłany list. Ołówkiem. Tym ołówkiem.
Kiedyś się złamie bądź zużyje. Nieważne. Po prostu polubiłam ołówki.