Rafała Żabińskiego i Jakoba Mansztajna, czyli how to Make Life Harder.
Płynąc wraz z falą czołówki polskiej popkultury, niemal rok temu kupiłam egzemplarz Make Life Harder. Parcie na literaturę wyższą wówczas zaspokajały wizyty w antykwariatach, zaś na dobrą, lecz nie na tyle, by uznaną międzynarodowo, najnowszy Żulczyk oraz listy Osieckiej. Chciałam wyłączyć myślenie, jednocześnie omijając najpopularniejszych przedstawicieli prostej rozrywki – telewizję oraz Internet. Znudzona także upojeniem alkoholowym, zaczęłam czytać. Pierwsze strony zdawały się być całkiem zabawne – dokładnie pierwsze dwie. Potem mój zachwyt stopniowo ustępował zażenowaniu. Nie wiem, czy było ono spowodowane trafnym obrazem przywar polskiego społeczeństwa czy też niewymagającym poczuciem humoru. Naiwnie zaufałam reklamie, w której obiecano, że po lekturze będę miała wyrzeźbione mięśnie brzucha z powodu ciągłego śmiechu. Rozczarowując się, nawet raz nie „skisłam” jak Filip Chajzer na jednej z czterech stron okładki.
Lucjan i Marian – twórcy Make Life Harder, którzy zasłynęli cztery lata temu z parodiowania bloga Katarzyny Tusk – Make Life Easier, zgrabnie bądź też czasami nieporadnie wyśmiewają swoje otoczenie. Tym sposobem córka byłego premiera nie ostała się jedyną osobą, z której z dużą dozą ironii śmiali się autorzy książki. Pod nóż wzięli także Katarzynę Cichopek, Cezarego Pazurę, Kubę Wojewódzkiego i każdego innego przeciętnego Polaka. Oczarowali publikę poczuciem humoru, z jakim krytykowali polską „cebulandię”. Wszak żarty o Januszu w sandałach i skarpetkach jedzącym bigos w pociągu zawsze będą bawiły znaczną część narodu.
Panom z pewnością nie można odmówić inteligencji oraz obycia w kulturze masowej. Przecież tylko jej niemal doskonała znajomość pozwala na, często trafną, krytykę obrazu polskiego społeczeństwa, zaczynając od celebrytów oraz gwiazd Internetu, przechodząc przez pracowników korporacji, by wreszcie skończyć na stereotypowych mężach czy kibicach. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że książka jest napisana na siłę. Brakuje w niej spontaniczności, którą Lucjan i Maciej uwiedli Polaków. Co prawda poczucie humoru mają wciąż takie same, jednak można wyczuć, że znaczna część żartów jest wymuszona.
Pierwszym ciosem zadanym przez książkę jest styl, który momentami pozostawiał wiele do życzenia. Rozumiem kreację na język potoczny, ale nawet ta ma swoje granice. Czytając książkę, za którą zapłaciłam więcej niż za egzemplarz poezji Mickiewicza, nie chcę mieć wrażenia, że korektor zasnął nad poprawianiem interpunkcji. Płacę, więc wymagam. Zgubienie paru przecinków mogłabym wybaczyć, ale nie gdy po dwudziestu stronach ta liczba wzrasta do parunastu. Język jest największą wadą lektury. Przytłacza do tego stopnia, że trudno jest książki opisać samą książkę, nie naśladując go, jednocześnie kalecząc polszczyznę. Przez to czytanie męczy czasami do tego stopnia, że skończenie rozdziału odkładałam na parę tygodni. Sytuacji nie naprawia nawet humor, który momentami rzeczywiście doprowadza do łez, jednak przez większość czasu jest do tego stopnia błahy, że wręcz nie zabawny. Poziomem uplasowałabym go między tvnowską Szkołą a Szpitalem.
Książka, którą autorzy określają jako „przewodnik po życiu”, ma być prześmiewczym obrazem zachowań Polaków. Wszechobecna krytyka połączenia sandałów z skarpetami, lichych poradników, horoskopów, zdjęć z kawą ze Starbucksa przejadła się. Nawet najlepsze żarty powtarzane kilkukrotnie, o ile nie są anegdotkami z życia naszego czy znajomych, nudzą się. Poradnik zaczynasz z entuzjazmem, w okolicach drugiej strony głośno się zaśmiejesz, przy siódmej dwa razy uśmiechniesz, by po dwudziestej książka wypadła ci mimowolnie z ręki, bo po prostu zasnąłeś. Autorzy próbują być ironiczni. Zapowiadają swoje dzieło jako przewodnik po życiu, śmierci i modnych apaszkach, jednak przesyt autoironią, sarkazmem, prześmiewczością sprawia, że toną w nieudolnych próbach krytykowania ujętego w zabawnym tonie.
Myślę, że w gruncie rzeczy panowie są dobrze skonstruowaną medialną machiną nastawioną na popularność i zysk finansowy. Na nic liczne zapewnienia o nieumiejętnym kroczeniu po gwiazdorskim świecie, gdy doskonale wiedzieli, jak zdobyć i podtrzymać chwilową sławę. Parodia blogu Kasi Tusk okazała się doskonałą receptą na wybicie, a nieustanne potyczki z wciąż popularnym Wojewódzkim przepisem na przeciągnięcie pięciu minut w piętnaście. Dzięki temu zapewnili sobie stałe bywanie w mediach. Triki godne specjalistów od reklamy i marketingu. Deklaracje o nieodpowiedzialnej rozrzutności, wydawaniu zaliczek i zrywaniu umów, w mojej opinii, są dopełnieniem wykreowanego przez autorów obrazu – śmiesznych trzydziestolatków, którzy z ironią komentują świat.
Czy warto sięgnąć do Make Life Harder? Warto. Warto, o ile ograniczymy ich poznanie do blogosfery. Poza nią nie znajdziemy nic, co byłoby warte naszego czasu i pieniędzy. Jeśli obdarzymy panów sympatią, znacznie lepiej wspomóc ich finansowo chociażby przez zakup tomiku poezji Jakoba Mansztajna. Jako poeta sprawdza się zdecydowanie lepiej niż jako pisarz piszący pod publikę. Myślę, że to kluczowe stwierdzenie. W końcu nic, co robimy na siłę, nie będzie w pełni tak dobre, jakbyśmy tego chcieli. Żart przerodził się w blog, poprzez który twórcy ironicznie komentują świat. Wszystko, co jest tego następstwem, ich przerosło. Skuszeni wizją zarobku napisali, jak dla mnie, nieudaną książkę, która mimo to porwała znaczną część Polaków, bo trafiła w niewybredne gusta. Na tym polega jednak cały sukces. Lucjan i Maciej doskonale wiedzą, że wpisują się w polską popkulturę, tylko dołożyli do tego autoironię, której wielu brakuje. Okazało się to idealnym przepisem na chwilowy sukces.
Mimo to, jak powiedział Sapkowski: „Książka nie powinna kosztować więcej od flaszki wódki. Człowiek musi mieć przecież jakiś wybór.”, warto owy wybór przemyśleć. Gdybym miała podejmować decyzję o zakupie Make Life Harder jeszcze raz, zdecydowałabym się na zakup wódki, a wystarczyło by nawet jeszcze na papierosy.