Polsko, czyli o zakupie rodzimej literatury

Jakiś czas temu postanowiłam stać się domatorem (a raczej opierdalaczem) pod pozorami zbliżającej się matury, o czym już z resztą wspominałam parokrotnie (więcej o motywach postępowania tutaj). Prawdę mówiąc, zaczęłam wchodzić w formę (forma! forma! forma!) lekko aspołecznej artystki. Wrażliwa dusza, poszukiwania inspiracji, brak logicznych planów na przyszłość, co powoduje nihilistyczne podejście do życia, prawie całkowite wycofanie się z grona przyjaciół - zdawać się mogło plan idealny. Gdzieś rozstałam się z Agatą - szaloną imprezowiczką, grzeczną uczennicą, pyskatą córeczką, aktywistką, ciekawską plotkarą (formy! formy! formy!). Seriale, telewizja, muzyka, fuksjowa ściany w pełni mnie pochłonęły. Efekt uboczny - na koncie zaczęły się zbierać pieniądze wydawane kiedyś na ubrania, kosmetyki (kłamstwo, bo dalej jestem ich maniaczką i planuję kolejny internetowy zakup ← make-upowy zakupoholizm), alkohol, imprezy, kawy, herbaty, jedzenie, kina, teatry, spotkania. Siedzę w domu, który zapewnia mi wszystkie podstawowe potrzeby (mamusia dba o zapasy czekolady a i czasami do chipsów się dołoży, o resztę troszczy się łóżko i internet). Jako, że pieniądze się mnie nie trzymają, tym bardziej gdy nie zbieram aktualnie na żaden cel (znów kłamię, marzy mi się Opener, kradnę z jego budżetu), postanowiłam zakupić książki. Na książki nigdy nie szkoda. Moje chwilowe zachwianie zakupiu, rozwiała Stella (artystka artystkę zrozumie  kliknij i poczytaj ją).

Skorzystałam z internetowego Matrasa. Znowu. Wcześniejsze doświadczenia to podręczniki, książki historyczne i sporadyczne czytane prezenty dla bliskich. Nagła panika! Nie pamiętam, kiedy kupiłam sobie ostatnio jakąś lekturę. O zgrozo! Próbuję sobie przypomnieć i dalej pustka. Nie histeryzujmy. Wakacje spędzone pod znakiem biblioteki, poza tym odkryłam księgozbiór rodziców. Winna się tłumaczy.

1. Make Life Harder - o książce usłyszałam u Radzkiej. Vlogerkę subskrybuję od zeszłego roku. Polubiłam. Zafascynowała mnie w pewien sposób. Jej optymizm i pasja przyciąga. Przy kolejnych miesięcznych inspiracjach, postanowiłam sięgnąć do tego, co poleca nie tyko w sieci. Poszperałam w internecie w poszukiwaniu opinii. Do reszty przekonała mnie Korwin-Piotrowska. O polskiej cebulandii, czyli z przymrużeniem ironicznego oka o stereotypach rodaków. Kilk. Klik. Jest. Wysoka pozycja w Polecanych i Top 100 (nie wiem, czy bardziej zachęca czy zniechęca). Dodaj do koszyka. A co! Kto bogatej zabroni?



2. Ślepnąc od Świateł Żulczyka - w dobrych autorów warto inwestować. Lubię, gdy ich książki stoją w mojej biblioteczce i po czasie mogę do nich wracać bez gorączkowych poszukiwań, przypominając sobie chociażby najlepsze fragmenty. Mam nadzieję, że i tym razem Żulczyk mnie nie zawiedzie, tym bardziej, że ostatnio stał się dość popularny i o jego najnowszej pozycji słyszałam zarówno od znajomych w szkole jak i czytałam na odwiedzanych przeze mnie blogach (np. tutaj). Matras ponownie. Łatwo znaleziona.



3. Listy na wyczerpanym papierze - w fali romantycznych uniesień i miłosnych piosenek natrafiłam na historią Osieckiej i Przybory. Niespełnione a głębokie uczucia frapowały mnie zawsze. Fragmenty listów, teksty utworów nie starczyły. Sama forma książki mnie uwiodła. W dobie zaniku tak pięknej formy komunikacji jaką stanowią listy ich namiastka w cudownej, przepełnionej liryzmem, sentymentalnej formie stała się dla mnie wręcz arkadyjska. Chcesz mnie uwieść? Wyślij list. Kilk. Nie jest taka popularna, jak jej poprzedniczki. Będzie? Klik. Klik. Jest. Dodaj do koszyka.




Książki zamówiłam w weekend. Dziś odbiór. Dostawa - dzień roboczy. Matras znów plusuje. Odbieram na Stawowej. Pełna zachwytu z ciężką paczką i jeszcze cięższą szkolną torbą zmierzam do domu. Z uśmiechem. 130. Ikarus. Siedzę. Otworzyć? Nie otworzyć? Otworzyć? Nie otworzyć? Ręka się trzęsie, bo nie może się zdecydować. W końcu zaczyna grzebać w kieszeni w poszukiwaniu słuchawek, Zdecydowała, że podelektuje się w zaciszu własnego pokoju. Dom. Obiad. Kanapa. Telewizor. Friends. Michałki. Białe, oczywiście. Ciasteczka. A książki czekają niespokojnie. Dręczę je. Koniec. Dłużej nie wytrzymam. Otwieram. Szarpie kartonowe opakowanie. Nie dam rady. Nożyczki. Ja, nożyczki, pudło i nowe książki. Cóż złego może się stać? Potencjalnie zbyt wiele, jednak Apollo chroni. Są. Wszystkie trzy, piękne, nowiuteńkie, pachnące (to jeden z powodów, dla których uznaję wyższość papierowych nad e-bookami). Ściskam stęskniona.


Nagłe zdziwienie. Pierwsza. Blogerzy - polscy. Druga. Pisarz - polski. Trzecia - zakochani polscy. Nieświadomie w czasie komercji i popularyzacji literatury obcej sięgnęłam po pozycje prosto z ojczyzny.

Dobre, bo polskie. Idę czytać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...