Kobieto, baba nie będzie mi rozkazywać! Tym bardziej zwyczajna Kasia. - o tworzeniu kobiety Krzysztofa Warlikowskiego

Recenzja Poskromienia złośnicy w interpretacji Krzysztofa Warlikowskiego



Reżyser: Krzysztof Warlikowski
Scenografia: Małgorzata Szczęśniak
Muzyka: Paweł Mykietyn
Choreografia: Paweł Misiuro
Realizacja telewizyjna: Józef Kowalewski



Podobno feminizm kończy się na 7 czy 8 piętrze, gdy do mieszkania trzeba wnieść lodówkę. Mój kończy się na parterze, gdy wybiją korki czy nastąpi inwazja dwóch mrówek. Warlikowskiego kończy się na deskach Teatru Dramatycznego.

Szekspirowskie Poskromienie złośnicy w adaptacji Krzysztofa Warlikowskiego o tym, jak mężczyzna tworzy kobietę. Kobietę, którą większość przedstawicielek płci tak zwanej pięknej by wzgardziła. Kobietę tak odległą od współczesnej idei feministki czy chociażby kobiety wyzwolonej. Kobietę, którą oślepia miłość. Kobietę, która pod maską złośnicy skrywa pragnienie zniewolenia.

Mężczyzna, który niewiastę buduje, jednocześnie destruując. Buduje jej stereotypowe oblicze, które zapewne każdy polski mąż chciałby widzieć u siebie w domu. Nie bez powodu kiedyś w przysiędze małżeńskiej panna młoda przysięgała także posłuszeństwo. Destruuje jej charakter, a raczej maskę, którą założyła by było jej łatwiej funkcjonować we współczesnym świecie. Trudno jest dziś być kobietą, która przyznaje się do tego, że marzy o mężu, dzieciach i prowadzeniu domu. W postępowym świecie nie godzi się być gospodynią, trzeba być gospodynią z prosperującą karierą. Świat wymaga tego od kobiet, czy też raczej kobiety wymagają od siebie. Wygórowana ambicja nakazuje pięcie się po szczeblach kariery, dawniej zarezerwowanej jedynie dla mężczyzn, zaś zegar biologiczny przypomina o bezinteresownym pragnieniu zostania matką. Szeroko rozumiany postęp stworzył kobiety – roboty i mężczyzn –niedojdów, którzy przestali czuć potrzebę bycia głową rodziny, gdyż partnerka zastępuje go i w tej roli. Błędne koło narzekania na mężczyzn – kozły i kobiety – złośnice, podczas jednoczesnego pogłębiania swoim zachowaniem owej tendencji.


Warlikowski w Poskromieniu złośnicy okrutnie obnaża pierwotny instynkt kobiety, która jawi się jako bezbronna istota podległa mężczyźnie. Obnażaną złośnicę gra Danuta Stenka, która dzięki tej roli po raz kolejny pokazała swoje możliwości aktorskie, tworząc dynamiczną oraz poruszającą postać. Nie sposób nie zostać uwiedzionym przez głos Stenki, które od zawsze  mnie zachwycał. Główne postacie spektaklu zarysowane są niezwykle dobrze. Poza Stenką świetny okazał się Adam Ferency grający Petruchia – grubiańskiego i dominującego. W momencie pierwszego spotkania Katarzyny z Petruchiem można było wyczuć na scenie wyraźne napięcie, które przerodziło się w chemię. Która kobieta nie lubi złych mężczyzn? Nic więc dziwnego, że dzięki tak prostej ignorancji i ordynarności Katarzyna dała się uwieść. Para jest wręcz magnetyczna. Gdyby spektakl zakończył się na wizji Warlikowskiego, Stence i Ferencym, oglądałabym go z chęcią kilkukrotnie. O ile gra głównych bohaterów jest niewątpliwym atutem sztuki, o tyle drugoplanowi odejmują jej uroku. Mężczyźni, którzy powinni jawić się jako silni i przede wszystkim dominujący, przez płaską grę aktorską niejednokrotnie okazali się słabi i bez wyrazu. Szczególnie we znaki dały się postacie wielbicieli Bianki, których charaktery nie zostały mocno zarysowane przez aktorów, przez co wydawali się nijacy i nie zapadali w pamięć. Utraciła na tym niewątpliwie Małgorzata Kożuchowska grająca Biankę, której postać została mocno spłycona do roli wręcz bezmyślnej blondynki kokietującej mężczyzn, stając się tym samym nijaką i nieco bezbarwną postacią. Oczekiwałam od reżysera nadania Biance choć odrobiny charakteru, który zapadł by w pamięć. Oczywiście, u samego Szekspira również Katarzyna wysunięta jest na plan pierwszy i jej postać zbudowana jest znacznie ciekawiej, jednak Bianka nie jest pozbawiona elementów intrygujących odbiorcę. Bianka Warlikowskiego zdecydowanie mnie nie zaintrygowała, chociaż byłabym w stanie zrozumieć mężczyzn, których pociągała by urocza blondynka. 


Warlikowski, przenosząc sztukę na grunt współczesny, tworzy uniwersalny obraz obnażający przywary irytujące go w polskim społeczeństwie. Osoby o podobnym światopoglądzie, co reżyser, będą spektaklem zapewne zachwycone. Prawa strona sceny politycznej a także skrajna lewica może poczuć się urażona. Przecież nikt nie lubi, gdy wytyka nam się wady przed takim tłumem. Sztuka wbija się z poprawności politycznej, co okazało się ryzykownym, ale opłacalnym krokiem. Fabuła wielokrotnie zahacza wręcz o groteskę, a zwroty akcji i niekonwencjonalne zachowanie niektórych postaci przywodzi na myśl Tango Mrożka. Dzięki tym zabiegom Warlikowski zapisał się na dobre w historii polskiego teatru, stając się jednym z bardziej cenionych reżyserów, który wielokrotnie szokuje.

Jednak jego spektakl nie obył się bez mankamentów. Muzyka Pawła Mykietyna, choć dobra sama w sobie, zostaje zbytnio wyłączona ze sztuki, przez co zatrzymuje akcje i nudzi widza. Po mimo dodatkowego atutu, jakim jest jej granie na żywo, staje się minusem, gdyż tworzy niepotrzebne przerwy. Jej większe włączenie w samą akcję znacznie by ją ożywiło i nie usypiało odbiorcy. Największym utrudnieniem, odbierającym przyjemność odbioru, okazał się sam sposób realizacji telewizyjnej. Sposób nakręcenia spektaklu nakazywał w pewien sposób jej jednoznaczną interpretację, nie dając możliwości widzowi skupienia się na elemencie sztuki, którym by chciał, zawężając jego możliwości percepcji. Wielokrotne pokazywanie jedynie fragmentów sceny jest mocno ograniczające i nie pokazuje pełni wizji reżysera. Nie jest to jednak wada tylko tej realizacji telewizyjnej, ale zdaje się to być ogólną tendencją dającą się we znaki w Polsce. Przez to teatr telewizji może zniechęcać, ale także pokazuje, że spektakle teatralne najlepiej oglądać na deskach teatru. 


Natomiast niewątpliwym plusem interpretacji okazała się scenografia i charakteryzacja, które zdają się być spójne zarówno z wizją Szekspira jak i Warlikowskiego, balansując między renesansowo-barokowym odczytaniem sztuki a współczesnym. Łączą one obydwu twórców, dzięki czemu widz nie zostaje wrzucony na głęboką wodę bez koła ratunkowego i świetnie poradzi sobie w odczytaniu wizji reżyserskiej. Spokojnie więc mogę pokusić się o stwierdzenie, iż to właśnie charakteryzacja ze scenografią podkreślają uniwersalizm spektaklu a przede wszystkim szerokie możliwości odczytywania sztuki Szekspira, w czym doskonale odnajduje się Warlikowski.

Stosunek do sztuki nie pozostaje ambiwalentny. Zachwyciła mnie ona już na samym początku, przywodząc na myśl kultową Seksmisję Juliusza Machulskiego. Odwołanie do znamiennych słów Jerzego Stuhra: „Żeby mi baba rozkazywała.” nakreśla od pierwszej sceny kierunek, którym będzie podążała reinterpretacja. Reżyser zdaje się konsekwentnie podążać wytyczoną ścieżką, starając się nie zawieść odbiorców i jednocześnie tworząc coś innowacyjnego. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sztuka obrazuje najzwyczajniej zależność kobiet od mężczyzn i mężczyzn od kobiet, pokazując, że płcie nie mogą mimo wszystko bez siebie egzystować. Prosta oczywistość spłaszcza szereg tematów podejmowanych przez Warlikowskiego, który mimo kilku potknięć tworzy jedną z ciekawszych interpretacji Poskromienia złośnicy, pokazując nie tylko swoją wybitność, ale także po raz kolejny Szekspira.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...